O Boże! Jakiego mam kaca po "Bramach Światłości"! Jeżu i Borze Liściasty, co za książka! Chciałoby się więcej, więcej i więcej, a cliffhanger został potraktowany bardzo dosłownie.
Powiem szczerze, że nie jest tak źle, jak pisali w recenzjach. Jest naprawdę dobrze.
Stary Daimon jest genialny - jego sarkastyczne odzywki rozwalały, jak zawsze chrzani poprawność polityczną, jednym słowem, swój chłop. Jego Piołun też był niezawodny, jak Mercedes klasy S.
Rozwinięcie Uniwersum o mitologię hinduską jest absolutnym strzałem w dychę. Kossakowska zasługuje na osobny medal. Tym bardziej, że uwielbiam mity mieszkańców Indii i nieraz uśmiechnęłam się, gdy wyłapywałam smaczki i odniesienia. Kossakowska zjechała niektóre postaci, w tym Bhairawę.
Z kolejnych dobroci to Lampa i Modo. Normalnie ship tej książki i największy emocjonalny drift. Lucek wreszcie posłuchał głosu serca i sobie uciekł, tym samym nakręcił większość akcji. A Asmodeusz jak
No i mam wiele zastrzeżeń, że za mało Gabrysia - biedny Regent, aż chciałam go przytulić.

To chyba jemu najbardziej była potrzebna taka wyprawa, chłopak autentycznie traci się w oczach. Boję się autentycznie o tą postać.
Poza królową Cenny Jedwab, braćmi Ribhukszan i geniuszem Sigilem, nowe postacie są zbyt płaskie i mało wyraziste. Nie ma niemal w ogóle Michała (wiadomo, zrobił burdel w poprzedniej książce i teraz musiał uciec w cień).
Jakoś archaniołowie poza Razjelem zostali zepchnięci w cień. A wielka szkoda.
Bohaterem tego odcinka jest dla mnie zdecydowanie... Nehemiasz. Pojawił się tylko w dwóch scenach, ale i tak zrobił wielką rewelację! Jego dialog z Razjelem udającym Luca jest absolutnie genialny.
Maskotka Puszek pojawiała się zdecydowanie zbyt rzadko.
Tak jak powiedziałam... bedę czekać jak na szpilach na nową część. A tymczasem będę leczyć książkowego kaca
